Markiz znieruchomiał na moment, po czym
pieszczotliwie musnął kciukiem kącik jej ust. - A jeśli nawet tak? - Zmysłowe wargi wykrzywiły się w uśmiechu, od którego zaparło jej dech. - Tyle że ja nie mam żadnych przyjaciół. Wyłącznie rywali. - Więc chce mnie pan pocałować. - Chyba to pani nie dziwi. - Przekrzywił głowę i opuścił wzrok na jej wargi. - Na pewno już się pani całowała. Na przykład z Marleyem? - Wiele razy. I nie tylko z Marleyem. - Ale nie ze mną. Przywykła do panowania nad własnymi emocjami i nad mężczyznami, z którymi się spotykała. Ale kiedy Althorpe wpił się wargami w jej usta, zalała ją fala gorąca, w głowie zawirowało mocniej niż w czasie tańca. Markiz objął dłońmi jej twarz, a ona z głębokim westchnieniem zarzuciła mu ręce na szyję. Powoli odchylił ją do tyłu, aż oparła się plecami o sękaty pień. Ciepłymi dłońmi zaczął pieścić ramiona dziewczyny, po czym przesunął ręce na talię, biodra i niżej. Wplotła palce w jego włosy. Słyszała tylko ich urywane oddechy i szum własnej krwi w uszach. Dobrze, że miała za sobą drzewo, bo nie ustałaby o własnych siłach. W pewnym momencie poczuła chłodny powiew na nogach. - Victorio! Sądząc po wściekłości przebijającej w głosie, ojciec, hrabia Stiveton mógł ją wołać od jakiegoś czasu, ale usłyszała go dopiero teraz. Odsunęła się gwałtownie od markiza i zaczerpnęła tchu. - Tak, ojcze? Basil Fontaine stał po drugiej stronie stawu i łypał na nią groźnie. W dłoni ściskał kieliszek madery. - Co ty wyprawiasz, na litość boską? Zabierz od niej ręce, Althorpe! Markiz bez pośpiechu opuścił ręce. W miejscach, gdzie jej dotykał, skóra ją paliła. Victoria chciała na niego zerknąć i przekonać się, czy pocałunek zrobił na nim takie samo wrażenie jak na niej, ale oparła się pokusie. Zwykle to ona doprowadzała mężczyzn do szaleństwa. Nie powinno być na odwrót. - Zapewne lord Stiveton - powiedział Althorpe, przeciągając zgłoski. - Nie zamierzam przedstawiać się panu w takich okolicznościach! Precz od mojej córki! Victoria powoli odzyskiwała zdolność myślenia. Ojciec nienawidził scen, zwłaszcza z jej udziałem. Na pewno nie wrzeszczałby i nie tupał nogami, gdyby nie było już za późno na zachowanie dyskrecji. Najwyraźniej próbował ratować swoje dobre imię. Obejrzała się i serce w niej zamarło. - Niech to diabli! - wyszeptała. - Nie taki koniec sobie wyobrażałem - mruknął