pomyślała, czego nie zauważyła. Musiało - bo przecież pozwoliła tym
bandytom odebrać sobie Justina. - Czy nie odkupiłaś już swojej rzekomej winy po stokroć? Odnajdując te wszystkie zaginione dzieci? Co jeszcze musisz zrobić, by wreszcie sobie przebaczyć? Sprowadzić do domu dziecko, całe i zdrowe. A to nie stanie się nigdy Diaz podszedł do Milli i przykucnął przed nią, ujmując jej dłonie. Zimny wilgotny wiatr bawił się kręconymi włosami kobiety. - To dlatego go oddałaś? Żeby spłacić swoją dawną winę? - Nie. Oddałam go, bo tak właśnie należało postąpić. Dostrzegła, jak Diaza przechodzi dreszcz - i uświadomiła sobie, że przecież był cały czas na zewnątrz, bez kurtki. Nie zastanawiając an43 453 się, odwinęła koc i zaprosiła go na wygrzane miejsce. Kiedy już usadowili się owinięci szczelnie, Milla praktycznie półleżała na Diazie, z głową opartą na jego ramieniu. Ciepło ich ciał szybko przegnało zimowy chłód. - Nie ma nic złego w normalnym życiu - powiedział łagodnie, głaszcząc ją po twarzy - Nie ma nic złego w cieszeniu się szczęściem. Milla zastanawiała się przez chwilę nad tymi słowami. Nagle poczuła się tak, jakby stała nad stromym urwiskiem miotana podmuchami porywistego wiatru. - To... zbyt szybko. Nawet przyznanie, że kiedyś, w nieokreślonej przyszłości, może znowu pozwolić sobie na szczęście i normalne życie, było niczym uniesienie stopy i zrobienie śmiałego kroku w przepaść. - Minęło dziesięć lat. Znalazłaś już syna i zrobiłaś to, co było dla niego najlepsze. Czemu zatem „zbyt szybko"? - Tak po prostu - raz jeszcze chciała podeprzeć się zimną logiką. - Przez szczęście rozumiesz małżeństwo z tobą. - Mogę cię uszczęśliwić. A ja ciebie - powiedziała bezgłośnie, czując niepewność na samą myśl o tym. Diaz był skomplikowanym, trudnym człowiekiem. Jeżeli teraz Milla da mu kosza, to zważywszy na skrajnie samotniczą naturę tego mężczyzny, Diaz najprawdopodobniej już nigdy się nie ożeni. To ona była jego szansą na normalne życie. Tak jakby życie z Jamesem Diazem mogło być choć trochę normalne. an43 454 - Jak niby mielibyśmy się pobrać? Co my o sobie wiemy? Nie mam nawet pojęcia, ile masz lat. - Trzydzieści trzy. Zamilkła, zapominając natychmiast o wszystkich innych nadzwyczaj ważnych argumentach, które trzymała w zanadrzu. Diaz wydawał się starszy, choć w jego włosach nie było siwizny, a na twarzy brakowało zmarszczek. - Ja też mam trzydzieści trzy. Kiedy masz urodziny? - Siódmego sierpnia. - O Boże, to jestem starsza od ciebie! Urodziłam się dwudziestego siódmego kwietnia.