– Wiesz, Rick – zaczęła po chwili. – Odbiło ci. Naprawdę. Wiedziałabym, gdyby Jennifer
naprawdę żyła. Odezwałaby się do mnie. Niby gdzie się ukrywała przez tyle lat? Zresztą skoro nie ona siedziała za kierownicą – Na miłość boską, Bentz, ona nie żyje. Jest martwa. Nie słyszałam, żeby komuś udało się wrócić z zaświatów, nie licząc Jezusa, a od jego sukcesu minęło ile? Dwa tysiące lat. – Zamknęła mu drzwi przed nosem, ale w ostatniej chwili dodała: – Pozdrów ode mnie Crystal. Nie poprawił jej. Kristi zaledwie mgliście pamiętała przyrodnią siostrę matki. Od śmierci Jennifer Lorraine ani razu nie zadzwoniła, nie napisała, w żaden sposób nie usiłowała się z nią skontaktować. Bentz nie widział powodu, by teraz miało się to zmienić. Wyjechał z Torrance bez nowych wiadomości. Lorraine była nieznośna w przeszłości i wcale nie zmiękła z wiekiem, pytanie jednak, czy była z nim szczera? Nie był pewien. Podobnie jak Shana chciała mu dopiec, i to jej się udało. Z pewnością też nie widziała Jennifer. Wracając na północ, do Culver City, nie odrywał wzroku od jezdni. Okolicę spowijał żółtawy smog, jednak sznur samochodów posuwał się w miarę sprawnie. Na zachodzie obłok smogu jaśniała kula słońca. Uchylił okno i analizował radę Lorraine, która sprowadzała się w sumie do: zabieraj swoje zabawki i wracaj do domu. No tak, ale nigdy nie umieli się odgadać. I jeszcze te aluzje do Alana Graya! Bentz nie myślał o nim od wielu lat. A Lorraine nie zapomniała. Wypatrując swojego zjazdu, zdał sobie sprawę, że jedzie bardzo szybko. Jeszcze tylko kilka kilometrów. Skręcał właśnie, gdy zadzwonił telefon. Spojrzał na wyświetlacz. Montoya. Przyjaciel powiedział mu w kilku słowach, czego się dowiedział, choć nie było tego dużo, nie Ucząc srebrnego chevroleta. Model impala, ten sam, który widział w San Juan Capistrano. Powiedział to zwięźle: – Czyli szukam sześcio, siedmioletniego wozu na rejestracji kalifornijskiej z wiekową przepustką szpitalną. – Nie wiesz, z jakiego szpitala? – Nie, ale pamiętam symbol, to był... – Co to było, do cholery? Nie pamiętał. Po prostu nie pamiętał. – Słyszałem w wiadomościach, że mają tam podwójne morderstwo – zagadnął Montoya. – Bliźniaczki. Ten sam sprawca? – Na to wygląda. – Bentz zacisnął dłonie na kierownicy tak mocno, aż pobielały mu kłykcie. Wyprzedzało go czarne bmw. Montoya słyszał historię dochodzenia w sprawie zabójstwa sióstr Caldwell dwanaście lat temu. Bentz opowiedział mu o tym już dawno. – Naśladowca? – Nie wierzę. Bentz zjechał na skrajny pas, znajdował się teraz za starym pikapem pełnym narzędzi ogrodniczych. Przepuścił dupka w czarnym bmw. Samochód mignął obok niego. Za nim jedzie teraz inny wóz. Dogania go. Błysk srebra. Bentz zobaczył zderzak i rozpoznał starszy model chewoleta impala. Za kierownicą, siedziała ciemnowłosa kobieta... Naklejka na przedniej szybie... Jezu Chryste! Jennifer! Upuścił telefon. – Cholerny bydlak. – Widząc, że czerwony garbus włącza kierunkowskaz i chce skręcić, Bentz docisnął gaz do dechy. Skręcił gwałtownie i przyspieszył. – No szybciej – mruczał do samochodu. Srebrny wóz oddalał się, znikał w sznurze aut. Czy to możliwe? Nie. Zacisnął usta i jechał najszybciej, jak śmiał, mijał samochody osobowe, furgonetki i ciężarówki, cały czas nie spuszczał srebrnego auta z oczu. Kobieta za kierownicą jakby wyczuła, że ją śledzi, starała się go zgubić, nikła między innymi samochodami, zjeżdżała z lewego pasa na prawy i z powrotem. Wydawało się, że zależy jej jedynie na tym, by dzieliło ich odpowiednio dużo wozów.