Pritchartem, który odbierał poród jej dziecka.
Mógł się ukryć wszędzie. W Europie. W Ameryce Południowej. Mógł też już nie żyć. Nie myśl w taki sposób. Znowu zerknęła na dziedziniec na tyłach domu i połyskującą, turkusową wodę w basenie. Kusiła swoim chłodem. Shelby nie przywiozła ze sobą kostiumu kąpielowego, ale chyba uda się coś znaleźć w starych rzeczach. Właśnie podchodziła do komódki, kiedy usłyszała nadjeżdżający samochód ojca. Spojrzała na zegarek... już po trzeciej. Sędzia był zapracowanym człowiekiem. Zeszłego wieczoru wrócił bardzo późno i wbrew oczekiwaniom Shelby nawet nie zapukał do jej drzwi, chociaż słyszała jego kroki, bo nie mogła zasnąć. Wczesnym świtem już znowu go nie było. Najpierw czuła ulgę, że nie musi z nim przebywać, ale nie mogła w nieskończoność odkładać rozmowy, zresztą 34 nie chciała jej odkładać. Wróciła do Bad Luck w konkretnym celu, a sędzia bez wątpienia ukrywał przed nią jakieś tajemnice. Włożyła sandały i wyjęła z komódki gumkę, związała włosy w niedbały kok i zbiegła tylnymi schodami do kuchni. - Nińa. - Lydia, która postawiła sobie za cel podkarmienie Shelby, przygotowała tacę z owocami, serem i krakersami. - Właśnie robiłam twojemu ojcu drinka. - Uśmiechnęła się tak szeroko, że widać było złotą koronkę na jednym z zębów. - Co byś chciała? - Wezmę szklankę herbaty z lodem - odparła Shelby, stukając klapkami po terakotowej posadzce. - Ukroję ci plasterek cytryny... - Dziękuję, Lydio, naprawdę. Doceniam to. Ale dam sobie radę sama. Chociaż Shelby uwielbiała kobietę, która opiekowała się nią od śmierci matki, nie potrafiła znieść myśli, że Lydia miałaby się o nią troszczyć jak o bezradne dziecko albo, co gorsza, rozpieszczoną księżniczkę: córeczkę bogatego człowieka. Za długo prowadziła niezależne życie i, mieszkając sama, przywykła do samodzielności. Zignorowała urażone spojrzenie Lydii, wrzuciła kilka kostek lodu do wysokiej szklanki, nalała herbaty ze schłodzonego dzbanka i sama wkroiła sobie do niej plasterek cytryny, a potem poszła za Lydia na tylną werandę, gdzie jej ojciec już sączył martini. - A więc postanowiłaś zostać - stwierdził, wyraźnie zadowolony, a ona usiadła naprzeciwko niego, przy stole ze szklanym blatem. W górze wirowały wentylatory. - Pomyślałam, że łatwiej mi będzie porozmawiać z tobą. - Zamieszała swój napój. Lydia zaczęła narzekać na ogrodnika, wyrwała kilka suchych płatków z petunii w wielkich donicach stojących w pobliżu tylnych drzwi i pognała do kuchni, gdy usłyszała głośne brzęczenie zegara. - Myślałem, że nie chcesz ze mną rozmawiać. - Nie chciałam. - Pociągnęła łyk herbaty. Była o wiele mocniejsza i bardziej klarowna niż mętna ciecz, którą wczoraj zaserwował jej Nevada. - Zmieniłam zdanie. - Patrzyła na niego znad szklanki, biorąc następny wzmacniający łyk. Nigdy nie była nieśmiałym dzieckiem, a jednak przy ojcu czuła się skrępowana. Pewne rzeczy nie zmieniły się mimo upływu lat. - Mam nadzieję, że będziesz mi w stanie pomóc. - Zrobię co w mojej mocy. - Wyciągnął z drinka plastikową wykałaczkę i wyssał jedną z oliwek. - Dobrze. W takim razie musisz mi opowiedzieć o Elizabeth. - Tego popołudnia Shelby była spokojniejsza, ale ani trochę mniej zdeterminowana. - Nie wiem nic o twoim dziecku. - Nie okłamuj mnie, tato. Pójdę na policję. Żuł oliwkę, a potem ją połknął. - Z czym? Ze zdjęciem dziecka, które wygląda jak ty? Z anonimowym liścikiem? - Tak. - To będzie jak otwarcie puszki Pandory. - Ona już jest otwarta. Potrząsnął energicznie głową. - Będą zadawali mnóstwo pytań. Niektóre z nich ci się nie spodobają. - Nie martwię się tym. Uświadom sobie coś, sędzio. Ja już nie jestem tą przerażoną, zagubioną siedemnastolatka, 35 która wstydziła się, że jest w ciąży i bez męża. - To małe miasteczko. - Amen. - Nie wielka aglomeracja, gdzie możesz się ukryć.